Katastrofa...
Dużo czasu zajęło mi to, żeby znaleźć natchnienie do napisania tych kilku cierpkich i gorzkich słów opisujących mecz, jakże ważny z racji tego, że to kolejny z serii derbowych pojedynków, które mają podwójne znaczenie zarówno dla zawodników jak i kibiców. Mecz z drużyną z Jabłonicy, mecz z liderem, mecz z sąsiadem zza miedzy. Co do motywacji, więcej pisać nie trzeba. Motywacji nie zabrakło, już od samego początku staraliśmy się prowadzić grę za co w dniu dzisiejszym miał odpowiadać nasz kapitan Grzegorz Kwolek ustawiony w tym meczu na pozycji rozgrywającego, pokazać przeciwnikowi, że to my tutaj, dziś na naszym stadionie będziemy rozdawać karty. I do pewnego momentu całkiem nieźle nam się to udawało, jak zwykle brakowało wykończenia, przysłowiowej kropki nad „i”. Po kilku próbach gospodarzy, do głosu dochodzą goście, a konkretniej ten o którym najgłośniej mówiło się w naszej przedmeczowej odprawie... Seria zwodów przed polem karnym i przedarcie się za linie szesnastego metra popularnego Mikołaja, zostaje zakończona powaleniem zawodnika gości na murawę, a w konsekwencji prowadzący dzisiejsze spotkanie arbiter wskazuje na 11 metr. Przegrywamy jedną bramką, jedna bramka to nie wynik, nadal częściej utrzymujemy się przy piłce, częściej atakujemy, nasza gra wydaje się być bardziej przyjazna dla oka bardziej efektowna, szkoda tylko że nie bardziej efektywna, bo za kilka może kilkanaście minut Rafał po raz drugi wyciąga piłkę z siatki. W tym momencie przegraliśmy mecz. W naszych głowach pojawiło się zwątpienie i frustracja że mimo tego iż to my prezentujemy znacznie przyjemniejszy dla oka football, przegrywamy dwoma bramkami. Niestety w piłce nożnej wygrywa ten kto strzeli więcej bramek. Zawodnicy z Jabłonicy niczym wytrawny bokser, wyczekiwali i w najbardziej odpowiednich momentach wyprowadzali zabójcze ciosy, obnażające nasza z minuty na minutę coraz bardziej chaotyczną, niezorganizowaną grę, niemiłosiernie nas punktując. Do przerwy przegrywamy 0:3. Zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy dostajemy kolejną bramkę a mecz kończymy wynikiem 0:5. Genoa ma Krzysia Piątka, Polonia Kopytowa Wojtka Munie, a Cisy Grześka Wojtowicza, którego to na długo będzie nam dane zapamiętać. Z drugiej strony, gra się na tyle na ile przeciwnik pozwala, my pozwoliliśmy na wiele, zdecydowanie zbyt wiele. Ciężko poruszać kwestie indywidualne, na myśl przychodzi mi biblijny cytat: "kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień…". W takich momentach najgorsze co może się przytrafić to szukanie winnych, kłócenie się. W takich momentach kształtuje się charakter drużyny, która musi być ze sobą na dobre i na złe, złe już było, musimy mocno w to wierzyć, że przed nami tylko to co dobre, historii nie zmienimy, a wczorajszy mecz to już historia. Na nasze szczęście przed nami jeszcze wiele kartek do zapisania w klubowej historii, wiele spotkań do wygrania a najbliższa okazja do zmazania plamy już w najbliższą niedzielę przy okazji meczu z Karpatami Klimkówka, na który już dziś serdecznie zapraszamy wszystkich naszych sympatyków.
Komentarze